Ku przestrodze…

Nasza wycieczka motorowa po okolicy Riung  kończy się wypadkiem za sprawą pewnej kury… i źle odczytanych znaków od losu…oto co wydarzyło się w kolejnych dniach…

Wypadek

Po kilku sekundach od upadku wstałam jak oparzona wrzątkiem…. patrzę i widzę wszystko się rusza i nic nie wisi, tylko wiem, że z moją lewą ręką coś jest nie tak… patrzę gdzie Roman….  podnoszę chłopa… pytam czy mnie widzi i wie kim jestem… twierdząco kiwa głową…. robię rozeznanie : głowa cała(mieliśmy wyjątkowo dobre kaski, choć żadne z nas nie pamięta czy uderzyliśmy głową) rozdarta koszula, rozdarte spodenki, krew się leje, skóra wisi na dłoni, blady jak ściana, lekki bałagan w oczach….szok i lekka delirka… każe mu usiąść … patrzę dookoła, motor na środku drogi ale już go ktoś podnosi… innych ofiar nie ma (kura lata w jednym kawałku)… momentalnie zbiera się tłum ludzi… kontem oka widzę że Roman zamiast siedzieć na dupie idzie ‘na przechadzkę’ po czym pada na ziemię … lecę do niego i drę się w niebo-głosy, żeby ktoś zadzwonił po lekarza…. na chwilę staje mi serce i tracę kontrolę …wydaje mi się że stracił przytomność …ludzi tyle, że czuję tylko ciepłe oddechy nad moją głową. Wstaję i rozkazuję żeby się odsunęli …. Roman odwraca głowę i mówi, że przecież wszystko w porządku, więc po co się tak drę …. widzę że ma bawoła w oczach ale gada do rzeczy… ktoś pomaga mi go podnieść… zagaduję pierwszego kolesie z lewej czy mają tutaj szpital, on na to, żeby wsiadać na motor to on podwiezie… ręce mi opadają …zatrzymuje pierwszy nadjeżdżający minibus … kierunek punkt medyczny…. zgarniam kluczyki ze stacyjki od motoru i ładujemy się do fury… tam ku mojemu zaskoczeniu na tylnym siedzeniu znajduje się koza… w głowie mam tylko jedną myśl BĘDZIE DOBRZE i powtarzam ją sobie w kółko ….

Miejsce akcji: punkt medyczny….

… podjeżdżamy pod budynek…wychodzimy z samochodu… dwa białasy umazane krwią …lekarza nie ma, jest za to pani w białym fartuchu….wzbudzamy ogólne poruszenie wśród kilku osób obecnych w środku…wchodzimy i szybko streszczamy sytuację…ile z tego trafia do ‘siostry oddziałowej’ chyba nie wiele, bo nie władamy wspólnym językiem… generalnie chodzi nam o odkażenie ran i ewentualne wycięcie wiszącej skóry z ręki Romka…patrząc na stan tego lokalu i tak na nic więcej nie możemy liczyć…Romka rozbieram do rosołu i dokładnie widzimy efekty wypadku…7 ran kilku centymetrowych, niektóre zdarte do mięsa: kostka, oba kolana, biodro, okolice sutka, łokieć i dłoń…ja mam rozwaloną nogę z tyłu brakuje mi kawałka skóry…wszystkie palce zdarte do żywego, wiszący paznokieć, ale nic poważnego… natomiast problem mam z lewa ręką … nie wiem czy złamana czy nie ale boli jak cholera ledwo mogę nią ruszać i puchnie w oczach….siostra zabiera się za odkażanie ran…każe położyć się na lepkiej od brudu leżance…pacjent protestuje…ścielę własny szal …Roman się decyduje w końcu i tak ledwo stoi na nogach…rany zostają jako tako odkażone…pacjent drze się w niebo-głosy… zdecydowanie rezygnujemy z wycięcia skóry ….oblepione nie wiadomo czym nożyczki gwarantują zakażenie…dziękujemy wychodzimy.

W hostelu …

…do hostelu zawozi nas ten sam kierowca…. Roman ku przerażeniu holenderskiej grupy turystów, która właśnie tam przyjechała, paraduje przez sam ośrodek hostelu w samych majtkach i z krwistymi ranami na całym ciele… kładzie się do łóżka…rany przemyte ale bez opatrunku… sączy się krew i zbierają się muchy…w międzyczasie znajomi Polacy jadą przywieźć  motor… wcześniej nawet nie spojrzałam czy są jakieś uszkodzenia… trzeba go jeszcze oddać właścicielowi… w powietrzu wisi tylko jedno małe pytanie… nie pamiętamy czy podczas upadku walnęliśmy głową … niby kaski były ale to nie jest żadna gwarancja… najbliższy szpital jest o 5h drogi w Ende…w razie nagłej potrzeby jesteśmy w głębokiej dupie….dzwonie do zaprzyjaźnionego Dwi, zapytać o rekomendacje placówki medycznej…w odpowiedzi słyszę że szpital o dobrym standardzie jest w Denpasar na Bali… ekstra tylko że nas od Denpasar dzieli 2h lot samolotem plus 5h w samochodzie, lub 4 dni statkiem … nie mamy potrzeby natychmiastowej pomocy lekarza , pytam więc po prostu o szpital… długa cisza, po czym pada nazwa Ruteng gdzie znajduje się rzekomo prywatny szpital o standardzie międzynarodowym … ciężko nam w to uwierzyć , że na jakimś zadupiu jest super placówka ale jeżeli nie ma wyboru  to innego wyjścia nie mamy…znajomi Ilona i Maciek załatwiają kierowcę z samochodem na następny dzień….wyjazd o 6 rano…

…nie do końca zadowolona z roboty siostry przełożonej, kolekcjonuje wszystkie medyczne sprzęty i pytam w hostelu czy jest wśród gości jakiś lekarz…znalazła się pani pielęgniarka z Holandii, specjalistka od ran…proszę o konsultacje i pokazuje mojego pacjenta…dostaje kilka rad i lekarstw…jestem trochę spokojniejsza…pozostaje jeszcze raz umyć rany  zaaplikować maść…łato się mówi…Romek jest strasznie słaby, nie jest w stanie wysiedzieć na krześle w łazience…z gorąca i z bólu…. właśnie wysiadł prąd … nie ma światła i wiatraka…nerwy, pot i łzy…muszę przyznać, że w tym momencie mam dość….do tej pory trzymał mnie w ryzach stres, ale powoli zaczynam się łamać… ręka mnie napier… chcę dokończyć opatrywanie ran…wraca światło ….podejście drugie… Roman zaciska zęby i wytrzymuje ‘operację’…kładzie się do wyra…wmuszam w niego mango… próbuje zasnąć…ja wiem, że już za chwilę nie ruszę ręką…. muszę nas spakować na jutrzejszą podróż…ogarniam klamoty…Ilonka pomaga dopiąć plecaki….w końcu siadam i wzdycham, ładuję rękę w lód…za chwilę zjawia się koleś po motor…niech się dzieje co chce…oczekuje krzyku i afery…motor był prawie nowy…co prawda nie było dużych strat…przetarty przód, zdarta nóżka i kierownica…niby nic ale … rzuca cenę do zapłaty…jestem w szoku że tylko tyle 30$ w tym koszt wynajmu…płace bez słowa…przepraszam i oddaję kluczyki…

w nocy nie mogę spać…emocje jeszcze nie opadły…co chwilę sprawdzam czy Romek oddycha…jestem wpieniona, że się rozwaliliśmy… czy nasza ostatnia guma to był znak a my go olaliśmy?…wiem, że nasza przygoda z Floresem się właśnie skończyła…nie pójdziemy na 2 zaplanowane treki…nie zobaczymy zachodniej części wyspy…nie będę nurkować!!!…jeszcze jeden mały szczegół…podczas upadku miałam w plecaku aparat i obiektywy…nawet nie sprawdziłam czy wszystko jest w jednym kawałku…to zdecydowanie nie na moje nerwy…poczekam z tym do jutra…na dziś emocji wystarczy…

Siostry miłosierdzia…

…6 rano ładujemy się do fury…Ilonka i Maciek jadą z nami (nie wiem co bym bez nich zrobiła moja podpora psychiczna)…kierunek Ruteng… osiem godzin po drodze, której nie ma…która się dopiero buduje…miejscami w błocie po kolana…całe szczęście to 4WD, więc dajemy radę…dojeżdżamy do Ruteng, szukamy obiecanego szpitala…okazuje się, że w mieście są obchody jakiejś rocznicy …biznesy pozamykane…przyjechała jakaś ważna delegacja….miasteczko sparaliżowane….podjeżdżamy do PRYWATNEGO szpitala, drzwi zamknięte …ręce opadają….nikt nic nie wie, z nikim nie możemy się dogadać…generalnie szukamy sterylnego miejsca, gdzie mogliby opatrzyć Romkowi dłoń z wiszącą skórą w kolorze zielonym, z której sączy się ropa i nie wiadomo co jeszcze…dzwonie do Dwi jeszcze raz, aby zapytać o placówkę medyczną ….wychodzi nieporozumienie ośrodek o który on mówi jest 15 km dalej w Cancar….negocjujemy z kierowcą ….z łaską nas zabierze bez dodatkowej opłaty…dodam tylko, że stawka za wynajęcie samochodu jest kosmiczna jak na ceny azjatyckie…ale wyjścia nie mieliśmy…jedziemy do Cancar…

…wysiadamy przed szpitalem…wchodzimy do punktu przyjęć…tam w małym pokoiku wita nas zakonnica…w środku znajdują się dwie leżanki na jednej starsza pani na drugiej mały chłopiec…nasze resztki nadziei na szpital właśnie wyparowały…rzucając pobieżnie okiem, ten punkt nie wyróżnia się specjalnie wyższym standardem…. biała twarz wzbudza zainteresowanie…kładą Romka na kozetkę…przychodzi zakonnica i ogląda rany…od razu zainteresowała się skórą na dłoni…przynosi narzędzia…i tak ja na Romka a on na mnie …rozumiemy się bez słowa…pozwolić się opatrzyć czy nie?…zakonnica nie zwraca na nas uwagi, zaczyna wycinać skórę …niech się dzieje co chce jest już 16.00 nie mamy innego szpitala, w zasięgu całej wyspy więc zostajemy…skórę trzeba wyciąć bo syf, który się pod nią zebrał też zdrowy nie jest…wszystko wydaje się trochę surrealistyczne…izolatka i używany sprzęt wyglądają jak z planu filmowego…po jakichś 20 minutach, za kotarkę wchodzi staruszka …ku naszemu zaskoczeniu wygląda europejsko  – holenderska zakonnica, która mówi po angielsku…kuśtyka wokół stołu i siada przy głowie Romka…ja nie wierzę w to co się dzieje…lekarka bardzo dokładnie oczyszcza rany…nie zważa na krzyki i lamenty Romka…wycina, czyści, szoruje…jak słucham jego wycia to mi się słabo robi …wszystkie rany przewinięte…czas decyzji co robimy dalej…jest już koło 18.00 w Cancar nie ma opcji noclegowej…chcemy jechać do Labuanbajo, ale nie możemy się dogadać z kierowcami…wychodzi taka afera, że to temat na kolejny wpis…pada propozycja ze strony siostry, że możemy przenocować u nich w kwaterach…żegnamy kierowców …niestety jedno z najmniej sympatycznych doświadczeń na zakończenie…hieny nie ludzie…ale nie będę się użalać…Romek jako pacjent dostaje pokój VIP na oddziale …ja jako partnerka nie żona dostaję pokój obok…Ilonka i Maciek zostają z zakonnicą w kwaterach dla gości…

Romek i trzech wesołych pielęgnirzy, dzień 4 po wypdku optrunki zmieniają studenci :)

Romek i trzech wesołych pielęgniarzy, dzień 4 po wypadku opatrunki zmieniają studenci 🙂

Jak się dowiadujemy siedząc na herbatce z siostrą Bernadetą, placówka medyczna, w której się znajdujemy jest ośrodkiem rehabilitacja dla upośledzonych dzieci…

Ilonka i Maciek chcą jechać do Labuanbajo, więc następnego dnia żegnamy się z nimi czule. Ja w końcu spokojna, że Romek ma opiekę sugeruję, że powinniśmy zostać tutaj jeszcze jedną noc. Roman przystaje na propozycję, poza tym ja mam tylko jedną rękę sprawną, Romek przez rozłożenie ran nie może nic nosić i sam ledwo chodzi, myśl o przemieszczaniu się publicznym transportem odpada. Jesteśmy bardzo rozpieszczani przez personel, posiłki 4 razy dziennie, 2 razy dziennie przychodzi oglądać Romka lekarz, dwa czyściutkie pokoiki, właściwie to nie ma na co narzekać. Spodziewamy się, że nie każdy jest tak traktowany i liczymy się z faktem, że dostaniemy piękną fakturkę na pożegnanie 🙂

W Cancar poznaliśmy leciwego polskiego księdza Stanisława misjonarza, pacjenta ośrodka.  Gdyby nie fakt, że ksiądz od 40 lat mieszkał na Floresie i jego polski mieszał się z indonezyjskim w co drugim słowie dowiedzielibyśmy się więcej. Jedyne co dało się zrozumieć to to, że zbudował 20 kościołów i 40 kaplic na całej wyspie.  Kilka razy również podkreślał ilu wiernych przychodzi na msze i jak przewyższa to liczbę muzułmanów. Dostaliśmy również zdjęcie kapliczek. Miłe spotkanie, jednak nie do końca potrafiliśmy się dogadać.

Korzystając z okazji, że w Cancar znajdują się charakterystyczne pola ryżowe w kształcie pajęczyny, wybrałam się na spacerek. Roman grzecznie leżał więc mogłam się oddalić i zaczerpnąć świeżego powietrza.

nietypowe pola ryżowe

nietypowe pola ryżowe

Po kolejnej dobie zarezerwowaliśmy autobus, który odebrał nas z Cancar i dowiózł na do Lubanbajo, gdzie spędziliśmy ostatni tydzień w Indonezji…

p.s  jak widać po zdjęciu powyżej aparat i obiektyw działa – kamień z serca …

This entry was posted in Indonezja and tagged , , , . Bookmark the permalink.

12 Responses to Ku przestrodze…

  1. Pojechana says:

    Ajajaj! Strasznie Wam współczuję… Niedawno sama przeżyłam wywrotkę na skuterze na Filipinach. Do tej pory nie mam pewności czy w stopie nie pękła żadna kość (bo minął miesiąc i dalej boli), ale lekarz z bambusowej chatki pomacał i stwierdził, że nie więc tego się trzymam. Sytuację opisałabym tak: żarówka dyndająca z sufitu na sprężynie niewiadomego pochodzenia, lekarz przystrojony w gustowną górniczą czołówkę, leżanka zbita z pleców szafy, na którą ledwo się wdrapałam z tą swoją pocharataną nogą (na którą krwiożerczo rzucił się skuter), pełna żwiru dziura w ciele zamiast kostki, skalpel i zero znieczulenia. No i śmiech przez łzy. Kurde sama nie wiem czemu się śmiałam, chyba z bezsilności 😉
    Mam nadzieję, że u Was już wszystko w ok!

    • gotyska says:

      No to niezle 🙂 Takie historie sie dobrze wspomina po jakims czasie jednak lekki stres byl… Moja reka po 5 miesiacach jeszcze nie jest w 100% sprawna wiec z twoja noga moze byc podobnie… Pozdrawiamy 🙂

  2. Piotrek says:

    Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Nie napisałaś, co z Twoją ręką… ale skoro dasz radę aparat utrzymać, to znaczy, że wszystko ok 🙂

  3. kartoflavour says:

    No dobra Romek super, a co z ręką? ?? Zlamana???

    • gotyska says:

      Reka byla raczej stluczona spuchnieta i nie zabardzo moglam ja operowac ale juz jest znacznie lepiej mimo ze jeszcze pelnej sprawnosc nie ma. Wszystko juz jest ok. Pozdrawiamy 🙂

  4. kUBA says:

    Też mieliśmy niemiłe przygody z kierowcami taksówek na Flores.. Straszni ludzie. Anyways powodzenia w podróżowaniu i powrotu do zdrowia życzę 🙂

  5. mamjakty says:

    z równym przejęciem czytałam ostatnio tylko Grę o tron… mam nadzieję, że żadne zakażenie Was nie męczy i nagle się nie pojawi…a Twoja ręka jest cała?

    • gotyska says:

      Reka nie jest sprawna w 100% czasem jeszcze mnie boli jak na nia nacisne z duza sila, jednak nie jest zle, Pozdrawiamy 🙂

  6. kasia says:

    Bardzo mnie to zmartwiło co was spotkalo ,jestescie niesamowici goraco was pozdrawiam

  7. Noxious says:

    ufff doczytałem do końca. Nie zazdroszczę takich rzeczy 🙂

  8. Uff, aż ciary przechodzą po plecach…Jak widać “zawód” podróżnika to zajęcie podwyższonego ryzyka, gdyby jeszcze ktoś miał jakieś wątpliwości 😉

Leave a reply to kasia Cancel reply